Nie ocenia się książki po okładce.
Ale po pierwszym rozdziale już chyba można, prawda?
Najpierw wstydliwe (?) wyznanie: nie
przeczytałem wiedźmińskiej sagi. Moja przygoda z książkowym
Geraltem skończyła się na dwóch pierwszych tomach. Nie to, że
były złe, ale zawsze wpadało mi po drodze coś innego.
Dlatego na nowego Wiedźmina od
Sapkowskiego jakoś specjalnie nie czekam i nie wiążę z nim
wielkich nadziei. Nie jest powiązany fabularnie z sagą, więc tym
lepiej dla mnie – nie muszę, jeszcze, nadrabiać zaległości, a
być może nadchodząca część zachęci mnie do powrotu do serii.
Tak myślałem zanim przeczytałem
pierwszy rozdział, który już został opublikowany. Dla fanów
Wiedźmina będzie on pewnie dobrą zachętą, bo dostajemy to, co
zawsze. Geralt poluje na potwory, pokonuje je, po drodze okazuje się,
że nie wszystko poszło po jego myśli, więc ma wyrzuty sumienia, a
na końcu bierze pieniądze od „rządzących”, którzy do
najszlachetniejszych osób nie należą. Właśnie taki jest
pierwszy, króciutki rozdział będący „zajawką” Sezonu Burz.
Teoretycznie – w porządku, jesteśmy
w domu, to stary, dobry Geralt. Ja, choć całej sagi nie znam,
miałem wrażenie, że Sapkowski wciska po raz kolejny to samo, tylko
delikatnie mieszając historię. I co gorsza, brakuje w tym jakiegoś
polotu, humoru, wiedźmińskiego klimatu. Tak jakby to wszystko
wymyślone było na siłę, byleby pasowało do wcześniej
wykreowanego świata. Geralt jest, Jaskier będzie, romans pewnie
też – fani to kupią, więc jedziemy!
Skok na kasę? Być może. Nawet jeśli,
to nie ma w tym nic złego. OK, ponoć Sapkowski zapowiadał kiedyś,
że do Wiedźmina już nie wróci, ale tak naprawdę autor byłby
głupi, gdyby tak zrobił. Gry sprzedają się świetnie,
niebawem powstanie komiks, teraz jest czas Geralta. I kolejna książka
będzie dobrą okazją, by zarobić trochę grosza. W porządku.
Tylko miło by było, gdyby Sezon Burz
jakiś poziom trzymał. Pierwszy rozdział jest nudnawy,
niezaskakujący i do złożenia zamówienia raczej zniechęca. I mam
poważne wątpliwości, czy z każdym kolejnym może być lepiej...